Złudzenie optyczne - czyli nasza historia uciekającego oka



Dużo mówi się, że matki są teraz przewrażliwione i z każdą głupotą lecą do lekarzy, z drugiej strony słyszymy o bagatelizowaniu przez wielu lekarzy sygnałów, z którymi rodzice się do nich zgłaszają.
Nasza historia nie byłaby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że musieliśmy wykazać się większą wiedzą niż lekarz, aby nasze dziecko nie miało problemów i nie poniosło poważnych konsekwencji pewnej ignorancji.

Gdy mała miała rok zauważyłam, że prawe oko czasem jej "ucieka".
 Na najbliższym bilansie, zwróciłam się z problemem do pediatry, ale "uspokoiła nas" mówiąc, że takie sporadyczne odwodzenie oka jest naturalne i do 3 roku życia ma je niemal każde dziecko. Zbadała wodzenie oczu za przedmiotem i kazała małą obserwować i " nie martwić się na zapas".

Ok. Może rzeczywiście przesadzam i z czasem problem minie, bo od znajomych słyszałam tezę o "słabszych mięśniach", "układaniu się oczek" u tak małych dzieci i bardzo mnie nurtujące stwierdzenie "TO NORMALNE". Przyznam, że na moment uśpiłam swoją czujność, bo rzeczywiście nie było to nagminne.

Niestety. Będąc z małą na co dzień, obserwując ją kolejny rok byłam pewna, że z okiem jest coraz gorzej. Młoda dodatkowo zaczęła "wpadać" na framugi i drzwi a dodatkowo najbliższa rodzina, zaczęła zauważać problem. Czyli nie tylko ja zwracałam na to uwagę.

Postanowiłam znaleźć dobrego okulistę dziecięcego. Po przeszukaniu internetu, opiniach znajomych, umówiliśmy wizytę, na którą czekaliśmy kolejne miesiące w lekkim już napięciu i strachu.

Lekarka, Pani profesor, najwyższej rangi okulistka. Znająca się ponoć na rzeczy, wychwalona przez wszystkich. W poczekalni pełno malutkich pacjentów, byliśmy pełni nadziei, że uzyskamy trafną diagnozę bo przecież badanie na pewno nam coś wyjaśni.

No i problemem było chyba to, że za młodo wyglądamy. Może za dziecinni jesteśmy? Może za inteligentnie do sprawy podeszliśmy, bo badania defakto nie było.

Badaniem u okulisty zawsze wydawało mi się sprawdzenie odruchów, ostrości widzenia, pokazanie chociażby głupiego obrazka. A tu wyznacznikiem był długopis i linijka, kilka ruchów góra dół przed twarzą mojego dziecka i tyle.
" No tak, nie widzę problemu. Mała ma małą wadę, ale to fizjologiczna krótkowzroczność, w tym wieku normalna. A co do zeza.Wasza córka, ma specyficznie ułożone fałdy skórne oczu i macie państwo przez to złudzenie optyczne, gdy na nią patrzycie. Córka nie ma zeza - wydaje się Wam"

Nie wierzyłam w to co słyszałam. Na każde moje "ale", pani doktor robiła skrzywioną minę z niby uśmiechem i wnioskując po rozmowie, próbowała pozbyć się nas z gabinetu. Nie chciała słuchać, że uciekające oko widać szczególnie przy zmęczeniu lub długotrwałym patrzeniu w jedno miejsce. Co my mogliśmy wiedzieć o wadach wzroku, to ona jest profesorem, lekarzem, okulistą, nie my. Nam się tylko zdaje.

Zalecenie - dalsza obserwacja i wizyta za rok, gdy mała będzie starsza i będzie można stwierdzić czy wada jest fizjologiczną czy może pogłębia się.

Genialnie znów nic. Zbici z tropu nie wiedzieliśmy, czy oby rzeczywiście nie przesadzamy. Po kolejnych kilku miesiącach, gdy zez zaczął być bardzo widoczny i przerażający w moim odczuciu. Podjęłam kolejną próbę znalezienia okulisty, tym razem prywatnie, na chybił trafił, szukałam w najbliższych klinikach.

Przy zmęczeniu zez był bardzo widoczny, szczególnie , gdy mała patrzyła w bok. Po zwróceniu jej uwagi, koncentrowała się i patrzyła chwilkę prosto. Gdy byliśmy u pierwszego lekarza, oko uciekało jedynie kiedy mała była zmęczona, tu zdjęcie wykonane wieczorem 1 roku przed korekcją. Kolejne miesiące pogłębiały wadę. 

Niestety terminy wszędzie były dość długie, ale nie mieliśmy wyboru, po ponad pół roku oczekiwaniu na termin, mała znalazła się po raz kolejny w poczekalni u okulisty.

Lekarka wychodząc z gabinetu, zaczepiła nas i spytała " jak długo mała TO ma?" Już wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Dokładny wywiad, badania, na wszelkie sposoby, kilkoma sprzętami, pod wieloma kontami. Wstępne rozpoznanie, ale lekarka, musiała być pewna, nie chciała wprowadzić nas w błąd.

Szybka kolejna wizyta, już z zakraplaną atropiną, na której przeszliśmy kolejne badania i gdzie zapadła szybka decyzja i potwierdzenie naszych obaw. Zez rozbieżny skośny ukryty. Leczenie operacyjne na cito, korekcja okularami niestety nie wchodziła w grę.

Po 3 mc byliśmy na oddziale, gdzie przeszliśmy pomyślnie zabieg i rozpoczęliśmy nowy etap w walce o odzyskanie "normalnego" widzenia.


Nie będę opisywać jakie emocje towarzyszą  matce podczas takiej operacji, bo ja tu najmniej ważna byłam. Z resztą wyszłoby tego na drugi wpis, taki wyciskacz łez. Napiszę tylko,że łatwo nie było.

Na co była narażona mała, gdybyśmy ostatecznie odpuścili i nie znaleźli lekarza, który nie zbagatelizował problemu? 
  • Zezowanie to nie tylko problem estetyczny. 
  • Zezowanie utrudnia, a często nawet uniemożliwia wykształcenie się tzw. fuzji. To proces, który umożliwia złączenie dwóch obrazów odbieranych przez oczy w jeden. 
  • Zez może prowadzić do niedowidzenia jednoocznego, bo obraz powstający w niewłaściwym miejscu siatkówki jest „tłumiony” w celu uniknięcia podwójnego widzenia.
  • Ponadto obraz w oku zezującym powstaje poza plamką żółtą (miejsce odpowiedzialne za widzenie kolorów i szczegółów, więc umożliwia np. czytanie), dlatego dziecko tym okiem widzi "jak za mgłą".

 Lena, co wyszło dopiero po operacji, od jakiegoś czasu miewała podwójne widzenie. Gdy doszła do siebie po zabiegu zaczęła opowiadać, że widzi inaczej i kolory wcześniej też były całkiem inne. Mieliśmy kilka zabawnych sytuacji, gdy mała twierdziła, że zabawka nie jest tą, którą miała wcześniej.
Niestety zaburzenia widzenia obuocznego, pewnie nie cofniemy, chociaż można je wypracować. Natomiast wadę wzroku kontrolujemy i układ mięśni oka nadal jest pod stałym nadzorem. Dodatkowo ćwiczymy oczy i pilnujemy, aby mała nie nadwyrężała wzroku.

Mimo, że jesteśmy już dwa lata po zabiegu, nadal jest ryzyko nawrotu, bo mięśnie mogą w każdej chili "puścić", ale póki co mała jest super dzielna, mimo że jeszcze sporo pracy przed nami.

Nasza historia pokazuje, że trzeba walczyć i sprawdzać swoje obawy nie raz, nie dwa, ale do skutku, szczególnie jeśli chodzi o zdrowie naszych dzieci.

Jestem ciekawa, czy spotkaliście się kiedyś z taką "ścianą" ze strony lekarzy, a ostatecznie sprawa błaha nie była ? Podzielcie się swoją historią.




9 komentarzy:

  1. Jak fajnie,że w końcu trafiłaś na normalnego lekarza i pomógł Wam w tej sprawie, ja też mam zeza od małego i astygmatyzm ale pamiętam,że lekarze kiedyś byli inni.Ostatnio bardzo dużo przeszłaś, jesteś dzielną mamą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agata dziękuję.
      Naprawdę mieliśmy farta, że ta druga lekarka znała się jak mało kto na sprawie. Bałam się jak cholera, ale zaufałam jej i bardzo się z tego cieszę.
      Kiedyś właśnie dziwne "mity" krążyły i mała liczba lekarzy wiedziała jak leczyć zez. Jak powiedziała mi pani ortoptystka, "okulistyka jest tak obszernym działem, że nie jest możliwe żeby każdy lekarz znał się na wszystkim, ale powinien się przyznać, że to nie jego specjalizacja i pokierować pacjenta w takie miejsce gdzie mu pomogą. Niestety rzadko który się do tego przyznaje".

      Usuń
  2. I to jest właśnie ich "nie martwcie się na zapas" Dobrze, że działaliście, rodzic wie najlepiej, zdrówka dla córeczki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo za determinację! Dobrze ze nie odpuściłaś! Brawo dla córeczki! dzielna mała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Biegałam tak kilka lat temu z okiem syna. Nikt nie wiedział co mu jest. Wszyscy rozkładali ręce. W końcu dostałam się do centrum zdrowia dziecka - a ona miał tylko gradówkę.
    Zdrówka dla Was :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsza jest ta niepewność i bezsilność.
      Dobrze, że to tylko gradówka. Pozdrawiam

      Usuń

Miło mi, że poświęcasz swój cenny czas na napisanie tych kilku słów.
Dziękuję.

Obsługiwane przez usługę Blogger.